_tensje 3. Skasowane bilety

Daty skrajne, od literki “A” do ostatniej kropki: 23.06.2022- 4.11.2022. Technika spaceru i dyktafonu. Zapraszam przyjaciół do lektury.

Na początek mały rozpęd muzyczny.

_tensje 3. Skasowane bilety

I ain’t no false prophet
I just said what I said

Bob Dylan

Agresywne kliknięcia. Pracuję fizycznie,
przenoszę gigabajty danych.

Tego lata sypiałem nago do południa, sam.

Jest co najmniej kilka spraw
wokół których to wszystko się kręci. Nie
jedna sprawa. – W ten sposób wyznaję
mój pluralizm ontologiczny w sensie
zasadniczym.

Zdążyliśmy dokonać niemożliwego
przywyknąć do wojny… Dopóki
nie przeczytałem listu od Saszy…

[Udana rozmowa z botem]: Jeszcze kilka zdań pochwyconych od mistrzów trzyma mnie na powierzchni.

Codziennie budzimy się
w nowej rzeczywistości.
Dobrze wiemy, jak to się zaczyna.
Dobrze wiemy, jak to się kończy:

kartki książek żółkną, substancje psychoaktywne
zostają wydalone z moczem, konduktorzy
są uprzejmi, dojeżdżamy do siebie
nową nitką metra – nasze prywatne sprawy
giną w czasie zgromadzeń.

Zrezygnowałeś ze sceny?To tylko mały podest.

…mówienie jest jak szmer
te gołębie
łapki Nietzschego…
na których przechadza się historia

“Moi ludzie ze mną” – zamykam to zdanie
wyrazem twarzy, o którym nie wiesz
co powiedzieć?

Oto historia rozpoczynająca się
od choroby, cholery, jasnego rozbłysku.
Bawisz się smartfonem, kciukiem, jak małpa
tabletem, podczas gdy w każdej chwili
mogą nas zgarnąć.

Szpital. Jest wiele dobrych powodów,
aby wstawać. Jednym z nich jest
napicie się wody z kranu.

I od tamtej chwili zacząłem liczyć czas.
Czyli bezładne przemieszczanie się w kierunku
nie wróżącym nic dobrego, przerywane
polegiwaniem na sofie, przesypianiem dnia.

Berlinki z mikrofali. Mocny, silny wyraz.
Narzucam sobie zwykłe tempo, choć wiem
że w ten sposób nie zdążę. Niedziela
rozleniwia. Sypią się liście, gdy udaję się
na rytualny posiłek – obiad u babci.

Urszula powiedziała, że można nie pisać
nawet przez lata, to człowieka dotyka
czy po ludzku? Moja niemoc trwa
już niemalże rok. Lubię

bejbis i kociaki, nie znoszę
suk i matron.

Nie ma bardziej powszechnego doświadczenia niż relatywizm. Idę ulicą. Wszystko co mijam
jest przyspawane do mojego snu. Nie budź mnie,
ponieważ idę ulicą.

No i w którymś momencie tego dnia
chmury odeszły precz, słońce jak nowy lek.

Zawsze coś może pójść nie tak.
Pomyśl o zwyczaju ręczenia głową.

Czuję się pewniej wśród ludzi
gdy mam przy sobie dyktafon.
Wtedy nóż jest niepotrzebny.

Niekończące się wieczory, dyskretnie
przechodzące w noce, te przychodzące
w dzień – tak żyłem przez trzy lata.
Przyjaciele wiedzą o moim wampiryzmie.

Język ulicy
wystarcza, radzi sobie, gdy w niespotykany dziś sposób
mężczyzna rzuci płaszcz w błoto
i powie: najpierw Pani. Jak i wtedy,
gdy w centrum handlowym rzuca się kurwami.
I nic nie jest wystarczająco dobre,
ponieważ podobnież jest najlepsze.
I nic nie jest dość obsceniczne
dopóki jest słowo “obsceniczność”. I właśnie teraz

jadąc tramwajem, patrząc na miasto
za szybą, dobrze rozpędzony, pomijając
szyldy, bloki, estakady, kina i sklep
z militariami, potrafię
nie mówić. Zapomnieć o tym metafizycznym
kleju Wittgensteina – nie przyczepia
karteczek z nazwami do rzeczy. Patrzeć.

Przyszła późna jesień
i pisaliśmy o liściach. Pogrzebach,
lekko wyczuwalnej senności
w naszych rozmowach. Łagodnie
przyszła i słońce jej właśnie przypominało
oblicze, i dawne kochanki. W jakiś sposób
czas zaczął się ujawniać jako substancja
melancholii. Umieraliśmy łagodnie
słuchając umierających zwierząt.

Porządkując szafy, ostatecznie rezygnując
z szaleństwa lata. Bo czas otwiera się
tylko jesienią – letni i zimowy.
Gdybyśmy jeszcze wiedzieli
gdzie podziały się dzieci wiosny,
dzieci kwiaty, dzieci wojny.

Gdzieś w centrum miasta
wybrawszy schronienie za rogiem
robię siusiu na ścianę tuż poniżej parterowego okna.
Dalej przemieszczam się w stronę pomnika
katyńskiego (krzyże wiezione w
bydlęcych wagonach), pamiętam, że znajdę tam
przystanek. Z którego ostatniej zimy
odjeżdżałem taxi, bosko nawalony,
po imprezie Kasi i Natalii.

Wsiądę, przejadę pięć dzielnic.
W drodze powrotnej czuję się jak w domu.
W domu czuję się jak w drodze powrotnej.

Wsiadam. Ulica wymyka się wraz z dziewczyną
w różowych trampkach, lecz nieuchwytność ta
nie przypomina straconej szansy. Wysiadam.

Idę po czyichś śladach, jakby ten skwer
był plażą pełną gorącego piasku.

Ktoś
idzie
za mną.

Maciej Skomorowski

3 myśli w temacie “_tensje 3. Skasowane bilety”

  1. Technika spaceru i dyktafonu. Podoba mi się, choć sama z dyktafonem nie próbowałam. Ja to nazywam szarpaniem myśli. Łapane w locie i zapisane nim przepadną w dziurawej pamięci.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Jest pewna różnica w wynikach działań wierszotwórczych, zależnie od tego, czy używasz kartki papieru, dyktafonu, edytora tekstu. Mnie dyktafon daje pewien rodzaj wolności wyrazu – zawsze mam go przy sobie. M.

      Polubione przez 1 osoba

    2. Jeśli kiedykolwiek znów najdzie mnie na pisanie wypróbuję i.. porównam wyniki działań 😉 na własnej skórze. Myślę, że jest tak jak piszesz: dyktafon daje swobodę i szybkość „zapisywania” myśli. Tak, to na pewno pewien rodzaj wolności wyrazu.
      AJM

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz