Charlie był mi niezbędny, bardzo długo go szukałem. Przez dość długi czas, kilka miesięcy, znakomicie spełniał swoje zadanie. Choć teraz rozczarowuje, czasy jego świetności skończyły się, znów stał się tym, czym był tak naprawdę od zawsze – atrapą.
Gdy kupiłem mieszkanie i prowizorycznie udało mi się je umeblować, pojawił się problem gołębi na balkonie. Lubię gołębie, lubię wszystkie ptaki, nie wyłączając sępów i bocianów. Jednakże te miejskie ptaki pozwalały sobie na zbyt wiele, jakby chciały przejąć balkon mojego narożnego mieszkania na własność: zaiste, znakomite miejsce do ukrycia się przed deszczem i niepogodą. Obmyślając środki zaradcze trafiłem do sklepu internetowego, który specjalizował się w odstraszaniu wszelkich zwierząt, od słoni do prusaków. Przeglądając artykuły związane z ochroną przed ptakami poznałem Charliego.
Jak wygląda? To czarny plastikowy kruk wykonany w skali rzeczywistej, z dbałością o szczegóły, składany z dwóch części: nóg i tułowia. Posiada także niewielki otwór między złożonymi skrzydłami, dzięki któremu można go przywiesić do sufitu. Z odległości trzech metrów istotnie ma się wrażenie, że oto spotykamy kruka. W szczególności jego długi, czarny dziób, jak sądziłem, stanie się postrachem dla moich niechcianych gołąbków balkonowych.
Rodowód Charlie ma znakomity. Przyleciał z Krakowa w ciągu trzech dni od złożenia zamówienia. Rozpakowałem go z najwyższą delikatnością, złożyłem, a później, ze względu na niewątpliwą urodę, postawiłem na wysokim zestawie głośników, aby podziwiać jego majestatyczność – prezentował się wspaniale.
Pierwsze testy wypadły nadzwyczaj pomyślnie. Byłem świadkiem sceny, kiedy znajomy gołąb dolatując do balustrady balkonowej spostrzega Charliego, nowy element wyposażenia tego miejsca, i nagle zawraca w powietrzu, serwując się ucieczką. Gołąb zareagował na Charliego natychmiastowo. Wykonał zwrot w powietrzu i nie odleciał nawet na sąsiednie balkony, ale po prostu gdzieś w siną dal. Charlie, Charlie, pomyślałem, z nieba mi spadłeś.
Uznałem, że kruk z Krakowa załatwia w zupełności sprawę gołębi z Warszawy. Nie wychodziłem na balkon zbyt często, byłem przekonany, że balkon strzeżony przez mojego przyjaciela jest całkowicie bezpieczny.
Charlie umiejscowiony był na przyokiennym parapecie i stamtąd się rozglądał oraz dawał się zauważyć. Właściwie cieć idealny, cieć ze specjalizacją i mistrzostwem w odstraszaniu gołębi. Jednakże ten stan nie trwał dłużej niż trzy miesiące.
Około października zauważyłem gołębia usadowionego na balustradzie. Przyglądał się bacznie Charliemu, trochę kręcił główką, trochę mrugał swoimi gołębimi oczkami – ale nie odlatywał! Prosił pan, musiał sam – tym razem musiałem otworzyć drzwi balkonowe i wykonać jakiś szybki gest, aby spłoszyć ptaka. Zacząłem się zastanawiać, co się zmieniło. Doszedłem do wniosku, że Charlie musi się ruszać.
Przestawiałem więc Charliego czasem bardzo nieznacznie, czasem w zupełnie inne zakamarki balkonu, animizowałem ten kawałek plastiku, chciałem, aby w oczach gołębi znów żył i straszył. Wiadomości gołębie rozchodzą się jednak szybko. Charlie znów stracił na reputacji, ponieważ nie był już nawet obiektem naturalnego zainteresowania gołębi, zainteresowania dzielonego także przez pisarzy i innych obserwatorów życia. Nadszedł bowiem moment krytyczny.
Brak mi słów na bezczelność jednego z gołębi, to plemię nie ma w zwyczaju odróżniać się od siebie. Jeden z nich, widziałem to na własne oczy, podfrunął do Charliego i swoim małym dzióbkiem ptaszka, który potrafi się tylko rozmnażać i srać – zepchnął Charliego na podłogę balkonu.
Cóż za wstyd! Jaka hańba! Taka kapitulacja! Charlie nie bronił się wcale. Gdy chwilę potem znów usadzałem go na honorowym miejscu strażnika, mój zachwyt dla jego detalistycznie wykonanego, czarnego ciała z tworzyw sztucznych, zupełnie przygasł. Nie budził już lęku gołębi, które widziały go teraz jako martwy przedmiot, którym mogą się bawić, manipulować, który mogą, dosłownie, zadziobać.
Obecnie na moim balkonie dyżuruje gołębia parka, wysiadująca dwa małe jajeczka koloru białego. Nie mam ochoty im przerywać. Jeżeli jest tam nowe życie, należy je chronić. Kiedy w nocy podnoszę żaluzje i kieruję snop światła latarki na to małe gniazdko, gołębica lekko mruży oczy.
Kariera Charliego została przerwana. Wrócił do swojej właściwej, atrapicznej formy. Odzyskał swój prawdziwy ontologiczny status. Jednak przez kilka miesięcy dokonywał wprost niebywałej transcendencji tego stanu. Niby żywe stworzenie bronił balkonu, odpędzał ptaki, był postrzegany jako najwyższe zagrożenie – straszliwe i niebezpieczne. Jest tam jeszcze, choć pozbawiony swojej funkcji. Kawałek plastiku, pogardzany nawet przez gołębie.
Charlie, drogi Charlie, dziękuję że mogliśmy się poznać. Twoje przeszłe osiągnięcia zostały zapamiętane. Zawsze będę pamiętał te kilka miesięcy, kiedy udawało się tobie przepędzać każdego ptasiego intruza. Dokonywałeś wyczynów niebywałych. Bywaj zdrów.